poniedziałek, 7 stycznia 2013

Tani bilet, jeszcze tańszy film.

Stało się. Zawiedziona ostatnimi polskimi produkcjami filmowymi "dałam szansę" Katarzynie Rosłaniec. Bo młoda, bo podobno zdolna, bo niekonwencjonalna. I znów wolałabym zgubić pieniądze przeznaczone na dwa bilety.Właściwie to On powinien je zgubić.
Pierwsze 10-15 minut wydaje się dobre. Blogowy charakter, dziwnie magiczne kolory, ale im dalej tym trudniej. W połowie filmu poczułam, że ktoś dokleja niepotrzebne sceny, które nijak odnoszą się do całości.
"Problem dzisiejszej młodzieży" poruszony w filmie jest mocno naciągany, wydumany i nie przekonuje. Mógłby poruszać ważne społeczne struny, ale woli chwytać się bezsensu.
Pieprznik w tle sprawia, że nie mam czasu na przemyślenie, że problemem wszystkich postaci są ich rodzicie bo gapię się na siedem neonowych kurtek, dwanaście pierścionków z Heloł Kotem i buty w groszki. Przestylizowanie ukradło film.Poszłam do kina obcować z abstrakcją.
Odtwórcy głównych ról nie są ludźmi, których chce się oglądać. Rachityczny młodzieciec i dziewczyna-ogr nie są ładni ani zewnętrznie, ani wewnętrznie. Nie przekonują, nie mówią z ekranu "wiesz, mam problem i teraz Ci go pokażę", ponieważ ich gra mówi raczej " nakręćmy tę scenę szybko bo przyjechał catering".
Finał to ostatnia część tej tragedii. Nie sposób go opisać. Sądzę, że miał zaskoczyć, a zostawia niesmak jak syrop Guajazyl.
Mogło być tak dobrze, tak po ludzku i tak, że myślisz przez 3 dni o tym co zobaczyłeś. A ja przez 3 dni myślę, jak zapomnieć o tym co zobaczyłam.
Wielkie pocieszenie niosą ciepłe cynamonowo-karmelowe migdały w różowym papierze, które zjeść należy.Tak musi smakować niebo. Serdecznie polecam Kino Wisła.

C.