niedziela, 25 października 2015

Mięta pieprzowa.

Zgrabnie omijając temat tego jak źle będzie się żyło 85% z was (ja obstawiam że nadal w kranie będzie ciepła woda i nie wyrzucą nas z pracy) myślałam o czymś innym przez dużą część wieczoru.
Mięta. Nie ta która staje się ostatnim bastionem sobotniej nocy ratując wnętrzności.
Mięta. Chemia. Efekt smalenia (?)cholewek.
Czasami spotykasz kogoś kto jak w filmie o niskim budżecie działa niczym piorun wbity w płat ciemieniowy.
W skład mięty - mocnej jak cukierek Halls w podstawówce - wchodzi wiele. Nie tylko wygląd. Zjawisko niewytłumaczalne niczym maturalne zadania z matematyki.
Odbiera rozum. Zabiera ciału moc a świadomości posłuszeństwo. Myśli kierunkuje w jedną,nieznaną przyzwoitkom stronę i jest pierwszym przyczynkiem do recepty na leki na nadciśnienie.
Nie mija. Nie zna wieku i wbrew pozorom nie jest domeną nastolatek z One Direction wypisaym markerem na piersi. I to jest w niej najwspanialsze.
Co ważne!  Mięta owa może mieć swoje stałe miejsce w związkach o stażu wysokim jak wiek emerytalny. Czasem wystarczy randka, nowe, niewygodne i wbijajace się w tyłek majty, zaloty lok na czole na dzień dobry.
Chemia profesjonalna zdarzy się każdemu chociaż raz.
Czego z całego serca Państwu życzę w ten niedzielny wieczór.
C.

czwartek, 22 października 2015

Definicja miłości.

Gdybym chciała zdefiniować miłość to pominęłabym wszystkie zachwyty i emocje dni pierwszych. Za plecami zostawiam komplementy o ciemnych oczach i kręconych włosach, nie macham ręką królewską ze swojego piedestału kobiety wspaniałej oczekując uwielbienia.
Miłości jest wtedy kiedy sprawdzasz czy  plecy w nocy przykryte gdy on ma w nosie gluty, robisz zupę którą lubisz średnio bo wiesz,że to jego ulubiona i zawsze próbujesz herbaty zanim ją podasz czy nie ma za mało miodu. 
Jest wtedy kiedy umiesz bardzo się poklocic ale mimo to zdajesz sobie sprawę z bycia kochaną. 
Gdy umiesz powiedzieć "przepraszam,miałeś rację ".
Nie masz postawy roszczeniowej, jesteś przyjacielem.
Kiedy napięcie na linii wynosi milion ale wiesz,że każda kryzysowa sytuacja opiera się o "damy sobie radę ". MY. 
Nie ufam parom,które się nie kłócą i mogłabym prowadzić zakłady bukmacherskie o to ile czasu potrwa ich idylla zanim,mówiąc delikatnie, pierdolnie z mocą wielką.
Kochasz wtedy kiedy tolerujesz wady. Kiedy skarpetki wszędzie i nigdy nie zakręcona pasta do zębów powodują tylko myśli o zabójstwie nie dopuszczając czynów. 
Kiedy potrafisz iść na kompromis bo wiesz,że to nie krzywda i widzisz radość na drugiej twarzy. 
Kiedy wiem,że jestem kochana? 
Kiedy słyszę "załóż czapkę do cholerny, bo znów będziesz miała gluty! "
Tak sobie myślę po swojemu.
Dobrego wieczoru.
C.

piątek, 16 października 2015

Jestem u siebie.

U mnie to tam gdzie jestem w posiadaniu szczoteczki do zębów i majtek na kolejny dzień.
U mnie bywało już w wielu różnych miejscach.
Każdy hotelowy pokój, dom, mieszkanie w którym wydarzyło się coś co jest moje. To jest właśnie "u mnie".
Nie boję się perspektywy zapuszczenia korzeni w swoim domu z huśtawką w ogródku i marchewką pod płotem. Mimo koczowniczego charakteru wiem, że wtedy "u mnie" to będzie to co mam plus spokój.
Chyba nic nie uczy mnie tak jak podróże, większe, mniejsze, na długo, te które pamiętam lepiej i te które widzę przez mgłę dymu i wina. To właśnie wtedy muszę zorganizować sobie moje "u mnie" w często odbiegających od wygody sytuacjach. Wtedy podejmuje ważne decyzje i wiem, że mogę na sobie polegać.
Szkoła sprawdzania siebie nie polega tylko na opowieściach "wiesz, jak ja miałam malarię w Afryce...".To opowieści z kolorowych gazet, nie moje. Nie odnajduję siebie w dżungli jak Edyta Górniak (to chyba dobrze, bo jak widzę od tego dostaje się histerii i rozchwiania emocjonalnego).
Odnajduję siebie kiedy muszę wysłuchać, że samochodu nie da się wynająć bez tego miliona monet które chcą zabrać z karty, a umowa ma taki mały druk i trzeba było...a tu godzina 23 i 300 km do pokonania w perspektywie. To drobnostki, problemy pierwszego świata.
A jednak.
Gdybym musiała wybrać gdzie tak naprawdę zostaje mój największy kawałek to siedzi przy stole z moją mamą i pije herbatę (z taką rozmemłaną cytryną).
Oh, cóż za banał.
Drugi, dodam na swoje usprawiedliwienie, jest w oświetlonej jarzeniówkami paskudnej jadłodajni nad brzegiem Tagu gdzie można zjeść smażone śledzie i wypić wino z plastikowego baniaka w środku nocy. Kolacja, która nie zasługuje na miano #foodporn.
Mówi się, że to nie miejsca a ludzie tworzą to co najważniejsze. Nie uważam tak chociaż nie próbowałam spędzić weekendu w Sosnowcu z Bradleyem Cooperem. Mogłoby się potwierdzić.
To ja tworzę moje "u mnie", zagarniam terytorium chociaż nie zawsze mi się podoba, przerabiam na swój model. I jest mi dobrze, niezależnie gdzie jestem, a chciałabym być wszędzie!

PS. Marzę o Porto zimą.
PS2. Przez najbliższe 30 lat nie wrócę do Włoch.

C.