wtorek, 5 maja 2015

Wiosna przed trzydziestką. Przypadek Magdaleny B.

Podobno na wiosnę łatwiej o przypadkowy romans, seks albo nie daj Boże miłość. Albo daj.

Gdybym postanowiła z niechęcią spojrzeć wstecz na swoje życie, dajmy na to 10 lat - wiosna byłaby jednym wielkim, obrzydliwym, absurdalnie nieprzyjemnym hormonem. Jak zwykle amerykańscy naukowcy mają na to radę, ale jest to zbyt nudne i merytoryczne w związku z czym w ogóle tu nie pasuje. Dziś także (!) ławki w parkach obklejone są (być może bardziej dosłownie niż mi się wydaje) nastolatkami którymi miotają porywy serca i innych narządów.

A ja w tym czasie myślę czy lepiej pomidorowa czy krupnik. I tak sobie niosę tę włoszczyznę po 8 godzinach pracy, żeby żyć za wasze podatki i myślę, że mi dobrze. Nie miota mną. Pierwszy raz w życiu paskudny szatan który wierci dziurę w trzewiach wziął wolne.

Być może mam jakieś schorzenie o magicznej łacińskiej nazwie napisanej kursywą, ale bardziej obstawiam "spokój wewnętrzny". Jestem pierdolonym kwiatem lotosu, nawet własna rodzicielka by mnie o to nie posądziła.

Żeby nie popaść w kompletną paranoję nie rezygnuję z nadużywania napoju alkoholowego uzyskiwanego w wyniku fermentacji alkoholowej moszczu winogronowego a i tytoń wciąż smakuje mi tak samo. Ba! Bardziej mi smakuje, ponieważ jak nastolatkowie wrócą do domu odrabiać zadania z biologii my idziemy na ławę do parku (często pod osłoną nocy), otwieramy wino i rozmawiamy. Do rana można, albo aż zmarznie dupa . I to jest komfort bycia dorosłym.

We dwoje lepiej, hormony robiące budyń z szarych komórek już za nami. Teraz jest fajnie.

Fajnie jest?

Pomidorowa jednak.

C.