środa, 4 listopada 2015

Mały odkrywca.

Czasami myślę ile jeszcze rzeczy w życiu mnie zaskoczy, ile z nich będzie oczywistościami, jak wiele wiadomości rozszerzy moje źrenice na dłużej.
Od jakiegoś czasu staram się każdego dnia celebrować chociaż 15 minut. Takie niepowtarzalne 15 minut życia. Wiem, że brzmi to jak program w którym prowadzącym jest Pospieszalski a wszystkie jego dzieci grają rzewne melodie na skrzypkach w tle.
Niekiedy jest to kawa z pianką posypana czekoladą, która zostaje na wąsach (kto nie ma wąsów ten kibic Polonii). Bywa, że to chwila kiedy idąc do pracy słońce świeci na policzki, czasami telefon do kogoś z kim lubi się rozmawiać. Poza tymi przyjemnościami staram się także odkrywać rzeczy zupełnie nowe.
Znalazłam w sobie dużo empatii skierowanej (niczym Boży palec we mnie po sobotniej nocy) w stronę których którzy potrzebują pomocy. Odkryłam zdjęcie na którym Krzysztof Cugowski ma oczy a ulubieniec mojego brata - Zbyszek Wodecki - jest w samych slipach nad morzem.
Gdyby nie moja ciekawość nigdy nie dowiedziałabym się jak wygląda atak sowy w slow motion, z czego robi się ciastka dla psów (debatowałam z panią, która robi je w domu dobre 15 minut), ile czasu żyje motyl i co lubi jeść sikorka, ale tak najbardziej. Nie jakaś tam słonina.
Słonina jest dla słoni.
Naiwne pytania stawiane samemu sobie są super. Pielęgnują dziecko w środku.
Nie zawsze warto pytać kogoś, bo jakie jest uzasadnienie wychodzenia przed publicznością na imbecyla. Żadne.
A dla mnie jak nie masz pytań, to jesteś nudziarz. Gorszy niż oglądanie agrobiznesu kiedy leży się chorym w domu.


W ramach nowości uczę się robić na drutach.
Udziergam sobie dom bez kredytu.

Miłej środy.

niedziela, 25 października 2015

Mięta pieprzowa.

Zgrabnie omijając temat tego jak źle będzie się żyło 85% z was (ja obstawiam że nadal w kranie będzie ciepła woda i nie wyrzucą nas z pracy) myślałam o czymś innym przez dużą część wieczoru.
Mięta. Nie ta która staje się ostatnim bastionem sobotniej nocy ratując wnętrzności.
Mięta. Chemia. Efekt smalenia (?)cholewek.
Czasami spotykasz kogoś kto jak w filmie o niskim budżecie działa niczym piorun wbity w płat ciemieniowy.
W skład mięty - mocnej jak cukierek Halls w podstawówce - wchodzi wiele. Nie tylko wygląd. Zjawisko niewytłumaczalne niczym maturalne zadania z matematyki.
Odbiera rozum. Zabiera ciału moc a świadomości posłuszeństwo. Myśli kierunkuje w jedną,nieznaną przyzwoitkom stronę i jest pierwszym przyczynkiem do recepty na leki na nadciśnienie.
Nie mija. Nie zna wieku i wbrew pozorom nie jest domeną nastolatek z One Direction wypisaym markerem na piersi. I to jest w niej najwspanialsze.
Co ważne!  Mięta owa może mieć swoje stałe miejsce w związkach o stażu wysokim jak wiek emerytalny. Czasem wystarczy randka, nowe, niewygodne i wbijajace się w tyłek majty, zaloty lok na czole na dzień dobry.
Chemia profesjonalna zdarzy się każdemu chociaż raz.
Czego z całego serca Państwu życzę w ten niedzielny wieczór.
C.

czwartek, 22 października 2015

Definicja miłości.

Gdybym chciała zdefiniować miłość to pominęłabym wszystkie zachwyty i emocje dni pierwszych. Za plecami zostawiam komplementy o ciemnych oczach i kręconych włosach, nie macham ręką królewską ze swojego piedestału kobiety wspaniałej oczekując uwielbienia.
Miłości jest wtedy kiedy sprawdzasz czy  plecy w nocy przykryte gdy on ma w nosie gluty, robisz zupę którą lubisz średnio bo wiesz,że to jego ulubiona i zawsze próbujesz herbaty zanim ją podasz czy nie ma za mało miodu. 
Jest wtedy kiedy umiesz bardzo się poklocic ale mimo to zdajesz sobie sprawę z bycia kochaną. 
Gdy umiesz powiedzieć "przepraszam,miałeś rację ".
Nie masz postawy roszczeniowej, jesteś przyjacielem.
Kiedy napięcie na linii wynosi milion ale wiesz,że każda kryzysowa sytuacja opiera się o "damy sobie radę ". MY. 
Nie ufam parom,które się nie kłócą i mogłabym prowadzić zakłady bukmacherskie o to ile czasu potrwa ich idylla zanim,mówiąc delikatnie, pierdolnie z mocą wielką.
Kochasz wtedy kiedy tolerujesz wady. Kiedy skarpetki wszędzie i nigdy nie zakręcona pasta do zębów powodują tylko myśli o zabójstwie nie dopuszczając czynów. 
Kiedy potrafisz iść na kompromis bo wiesz,że to nie krzywda i widzisz radość na drugiej twarzy. 
Kiedy wiem,że jestem kochana? 
Kiedy słyszę "załóż czapkę do cholerny, bo znów będziesz miała gluty! "
Tak sobie myślę po swojemu.
Dobrego wieczoru.
C.

piątek, 16 października 2015

Jestem u siebie.

U mnie to tam gdzie jestem w posiadaniu szczoteczki do zębów i majtek na kolejny dzień.
U mnie bywało już w wielu różnych miejscach.
Każdy hotelowy pokój, dom, mieszkanie w którym wydarzyło się coś co jest moje. To jest właśnie "u mnie".
Nie boję się perspektywy zapuszczenia korzeni w swoim domu z huśtawką w ogródku i marchewką pod płotem. Mimo koczowniczego charakteru wiem, że wtedy "u mnie" to będzie to co mam plus spokój.
Chyba nic nie uczy mnie tak jak podróże, większe, mniejsze, na długo, te które pamiętam lepiej i te które widzę przez mgłę dymu i wina. To właśnie wtedy muszę zorganizować sobie moje "u mnie" w często odbiegających od wygody sytuacjach. Wtedy podejmuje ważne decyzje i wiem, że mogę na sobie polegać.
Szkoła sprawdzania siebie nie polega tylko na opowieściach "wiesz, jak ja miałam malarię w Afryce...".To opowieści z kolorowych gazet, nie moje. Nie odnajduję siebie w dżungli jak Edyta Górniak (to chyba dobrze, bo jak widzę od tego dostaje się histerii i rozchwiania emocjonalnego).
Odnajduję siebie kiedy muszę wysłuchać, że samochodu nie da się wynająć bez tego miliona monet które chcą zabrać z karty, a umowa ma taki mały druk i trzeba było...a tu godzina 23 i 300 km do pokonania w perspektywie. To drobnostki, problemy pierwszego świata.
A jednak.
Gdybym musiała wybrać gdzie tak naprawdę zostaje mój największy kawałek to siedzi przy stole z moją mamą i pije herbatę (z taką rozmemłaną cytryną).
Oh, cóż za banał.
Drugi, dodam na swoje usprawiedliwienie, jest w oświetlonej jarzeniówkami paskudnej jadłodajni nad brzegiem Tagu gdzie można zjeść smażone śledzie i wypić wino z plastikowego baniaka w środku nocy. Kolacja, która nie zasługuje na miano #foodporn.
Mówi się, że to nie miejsca a ludzie tworzą to co najważniejsze. Nie uważam tak chociaż nie próbowałam spędzić weekendu w Sosnowcu z Bradleyem Cooperem. Mogłoby się potwierdzić.
To ja tworzę moje "u mnie", zagarniam terytorium chociaż nie zawsze mi się podoba, przerabiam na swój model. I jest mi dobrze, niezależnie gdzie jestem, a chciałabym być wszędzie!

PS. Marzę o Porto zimą.
PS2. Przez najbliższe 30 lat nie wrócę do Włoch.

C.



środa, 9 września 2015

28 po raz pierwszy. Wszystkiego najlepszego, Magda!

Wyprzedzając wszystkich, którym social media przypomną o tym jak bardzo moja mama 28 lat temu przeklinała swoje 60 centymetrowe dziecko chcąc się go pozbyć z własnego wnętrza pierwsza złożę sobie życzenia. Dzień wcześniej.  Moje uro, mogę robić co chcę.

Magda,

Życzę Ci, żebyś poukładała sobie życie bez czytania porad w Cosmo i pełnego napięć, rodzinnego oczekiwania na to kiedy ubiorę się w suknię na kształt bezy żeby jeszcze bardziej podkreślić swoje latynoskie korzenie, których nie mam.
Bądź wesoła. Wstawaj wcześniej, żeby biegać bo strasznie tyjesz jak nic nie robisz.
Mniej pij. To dużo kosztuje i lekarze mówią, że jest niezbyt zdrowe dla Twoich organów wewnętrznych, mimo tego, że uważasz że leczy resztę.
Pal papierosy. Nie oszukuj się, że Ci przeszkadzają bo w ogóle tak nie jest ale mówisz to wszystkim którzy twierdzą, że źle wyglądasz z petem.
Pozwalaj sobie na deser po dobrym obiedzie. Jeden kawałek bezy z musem mango nie sprawi, że nie zmieścisz się w spodnie po pierwsze dlatego, że już się nie mieścisz a po drugie dlatego, że przyjemności ważniejsze są niż rozsądek. I nie wolno lizać restauracyjnej witryny z deserami.
Poświęcaj więcej czasu tym, którzy są dla Ciebie ważni. Masz kiepski charakter, więc doceń to, że w ogóle Twój telefon czasami się odzywa i ktoś chce spędzić z Tobą czas (masochiści i rodzina).
Płacz na filmach. Jak wycierasz gile w rękaw to i tak potem zaschnięte gluty Cię zdradzają.
Mów, że kochasz nawet jak przewraca Ci to treść żołądka. Mów, bo lepiej mówić niż nie mówić. (Paulo Coelho)
Nie rób rachunku sumienia za ostatni rok. Między innymi dlatego, że nawet sumienie ma swoje granice wytrzymałości.
Nie drzyj jaźwy bez powodu. Naucz się zakładać kaganiec jak nie masz nic do powiedzenia.
Naucz się przyznawać innym rację...ale nadal możesz w środku Magdy myśleć, że i tak wiesz lepiej. Tego nie przeskoczymy.
Buduj wspomnienia (mniej pij - więcej pamiętaj).

Wiesz...mogłabym tak do Ciebie pisać kolejne 12 miesięcy i jeden dzień, ale znamy się już długo. Perspektywa tego, ze raczej do końca życia jesteśmy na siebie skazane przestała być straszna jakiś czas temu.
Lubię Cię. Szok i niedowierzanie.

Wszystkiego najlepszego, Magda!

P.S Zdjęcie starego człowieka poniżej.




czwartek, 3 września 2015

Powiem Ci coś, ale to tajemnica...

Sekrety i tajemnice w skali ekscytacji nimi samymi sięgają poziomu ciekawości dotyczącej zawartości Kinder niespodzianki. Chwila przed eksplozją czaszki.
Jak znakomicie jest wiedzieć coś w tajemnicy, coś czego nikt nie wie i mieć władzę nad tą nieświadomością bliźnich.
"Powiem Ci coś", a "Powiem Ci coś, ale to tajemnica".
Różnica w poziomie duchowego uniesienia jak między słowami "zjedz rosół", a "proszę, oto Twoje krewetki, białe wino i widok na morze!".
Każdy ma sekret, nie każdy sekret nadaje się żeby wyjawić go innym a są też takie, których nie powinien znać nikt.
Mroczne sekrety. Coś do czego nigdy się nie przyznasz. Od wyciągania młodszemu bratu hajsu ze świnki - skarbonki za pomocą matczynej pęsety do regulacji brwi aż do posiadania sześciu kochanków w trzech różnych województwach i dosypania teściowej arszeniku do...rosołu skoro już jest obrzydliwie.
Wszystko to za sprawą zdania, które miałam wczoraj okazję przeczytać. Właściwie całkiem normalne, ale w ogóle nie rozumiem.
"Sekret wart jest tyle, ile warci są ludzie, przed którymi powinniśmy go strzec".
No i masz. To dużo warci czy mało? Bo są dwa wyjścia. Trochę jak mecz. Zgodnie ze słowami klasyka można go przegrać, wygrać albo zremisować.
Lubię sekrety. Najbardziej nieswoje.
Tajemne tajemnice mają to do siebie, że wzbudzają we mnie jakiś rodzaj lęku. Kiedy słyszę "powiem Ci coś, ale nikomu nie mów..." lub "jeszcze nikomu tego nie powiedziałem, ale..." to tak jakbym brała odpowiedzialność za kawałek czyjegoś środka.
Nie wiadomo czy uznać to za przejaw prawdziwej przyjaźni czy przyjaciołom nasze sekrety nie są potrzebne...
I o co Ci co cholery chodzi, Zafon?!

C.

czwartek, 6 sierpnia 2015

Zmęczenie implozyjne.

Kiedy okazuje się, że jesteśmy już bardzo dorośli i rachunki płacimy sami dopada nas chroniczny stres wywołany codziennością.
Mniejsze lub większe bodźce sprawiają, że żaden trening oddechu, wyglądanie za okno nie pomaga.
Po powrocie do domu często nie mamy już siły na obiecany sobie rano bieg, stworzenie obiadu, a czasami nawet przeczytanie książki.
"Jestem zmęczona", "Nie mam siły". Nie mam siły na życie? Bo praca to nie jest życie, a jeśli jest to bardzo mi przykro.
Odreagowanie. Element obowiązkowy funkcjonowania dzięki któremu równowaga jest japońsko "jakotaka".
Czasami to właśnie bieg do którego należy się zmusić (najgorsze jest pierwsze 30 razy), poznawanie tajników kuchni Azji Środkowej, prowadzenie zielnika. Cokolwiek, ale...
Jak zawsze jest ale!
Wszystkie formy mające na celu odreagowanie stresu - który często sprawia że z pracy najchętniej wybieglibyśmy płacząc jak 25 lat temu podczas ucieczki z przedszkolnej stołówki gdy na stół wjechały knedle ze śliwką - muszą zawierać najważniejszą część: odpuszczenie.
Odpuść sobie.
Nie wstawiaj trzech pralek prania podczas jednego wieczoru patrząc jak wspaniale Vizir rozprawia się ze skarpetkami niepokornego małżonka, nie rób zakupów o 16:30 kiedy tłumy przewalają się w poszukiwaniu "ładnego schabu" (przecież to koszmar jakiś...ładne mięso?!), nie drzyj się, że Ci cieknie kran w łazience, nie biegnij 11 kilometra jak na 8 było ciężko, przejdź się kawałek, popatrz na pitaszki, nie zmywaj garnków. Twoje gary i Twój święty spokój, chociaż chwilę.

Wczoraj zadzwoniła do mnie mama gdy ja w ferworze urzędniczej walki robiłam, pewnie niezbyt istotna, ale w tym momencie bardzo potrzebną ojczyźnie rzecz i w słuchawce słyszę :" Hey! Pewnie Ci przeszkadzam, ale wiesz...tak sobie stoję w oknie i widzę jak mały pitaszek kąpie się w misce z wodą wystawioną dla Harrego. Ale on jest ładny, robi takie nurki i wyskakuje na brzeg. I tak już 10 minut! Ma taki brzuszek żółty, bardzo mi się spodobał! Wiesz...wystawię im wiaderko z woda bo tak gorąco to będą miały park wodny! No, to kończę, papa!".

Odłożyłam słuchawkę, usiadłam.
Wzięłam głęboki oddech.
Zachwyciłam się.
I chwila ciszy zastąpiła najlepsze SPA.
Odpuściłam.

Polecam jak Iza Małysz "Valerin".

C.

czwartek, 30 lipca 2015

Nic się nie dzieje przypadkowo, zawsze jest jakaś przyczyna i konieczność.

Jeżeli nie możesz znaleźć okoliczności, które Ci pasują musisz stworzyć je sobie sam.
Tak mówią mądrzy ludzie ludziom trochę głupszym.
I mają rację. Zazwyczaj.

Ile razy to dzień spędza nas a nie my dzień. I nie, to nie jest mądrość z półki Paulo Coelho, to raczej okrutna prawda.
Zakręceni na punkcie tych samych czynności w czasie poniedziałek - piątek, otoczeni drobnymi natręctwami, z plecakiem przyzwyczajenia nie wychodzimy z popularnej teraz "strefy własnego komfortu". Trochę z wygody, ale raczej ze strachu bo co jeśli najpierw włożysz lewą skarpetkę, albo wyjedziesz w miejsce o którym nic nie wiesz. Nic. Nie stanie się nic. Ale jeszcze bardziej nie stanie się nic kiedy Ty staniesz w miejscu.
Kiedyś, wracając ze szkoły weszłam w żółtych kaloszach w pole pełne błota i utknęłam. Wtedy nie sądziłam, że może to być metafora dorosłości, ale była.
Jeśli nie potrafimy czerpać z tego co dziś i nie czekać na to co jutro to "nic" staje się najlepszym przyjacielem i czekanie na wielkie wydarzenia doprowadza do frustracji na poziomie 11 w skali do 10.
Zła wiadomość jest taka, że nie przyjedzie książę na białym koniu, nie wygrasz w totolotka 15 tłustych jak siostry Grycan milionów.
Możesz przeczytać świetną książkę, obejrzeć doskonały film, mieć wino w lodówce (czasem nawet obiad), nie stać w korku, zobaczyć na telefonie wiadomość od najlepszego przyjaciela...ale nie ucieszysz się jeśli czekasz na swoje miliony.
A teraz pomyśl czy wiesz jak to jest kiedy nie możesz zadzwonić do najlepszego przyjaciela.
Dzielenie się światem z innymi i wyciąganie esencji dnia to skomplikowana sztuka.
Chętnie oddałabym za nią nawet 30 baniek.

With love, C.


poniedziałek, 6 lipca 2015

Miłość w czasach popkultury?

Czasami przez przypadek stajemy się obserwatorami ważnych momentów w życiu ludzi, których nigdy nie poznamy...

Sobotni wieczór. Tramwaj linii 22, przystanek Muzeum Narodowe. Środek miasta mimo godziny 21 przypomina mrowisko. Pośpiech, mieszanina zapachów zwiastujących gorączkę nadchodzącej nocy. Stojąc pokornie trochę otumaniona za głośną muzyką w słuchawkach a trochę szklanką wina wypita w domu podnoszę wzrok i widzę kadr filmu, być może banalnego.

Para, lat ok.60. Zadbana kobieta i siwy mężczyzna. Ona wsiada do tramwaju, mijając mnie zajmuje miejsce naprzeciwko drzwi, on zostaje na przystanku. Stoję pomiędzy linią wysokiego napięcia, jak się okazuje. Drzwi wciąż otwarte, wpatrzeni w siebie w sposób który sprawia, że czuję się jak intruz i wiem, że nie powinnam uczestniczyć w tej scenie, jednak ciekawość wygrywa. Drobne uśmiechy, sygnał zamykających się drzwi. Mężczyzna całuje wnętrze swojej dłoni i wysyła kobiecie pocałunek zdmuchując całus. Nie wstydzi się, wygląda na dumnego i jednocześnie zawiedzionego tym, że kobieta odjeżdża. Tramwaj rusza, ona uśmiecha się do mnie, spuszcza wzrok i wąchając kwiaty patrzy przed siebie. Ja uśmiecham się mimowolnie nie wiedząc czy powinnam dać znać, że będąc świadkiem jestem jednocześnie zachwycona.

Spotify jak zwykle wybiera smutną i romantyczną do granic piosenkę. Czuję mokrą powiekę i nie wiem czy zazdroszczę czy jednak odzyskuję nadzieję, że są ludzie dla których uczucia i emocje to nie słabość ale fundament.

Prawdziwy mężczyzna?  Zachwyt w jego oczach i pewność jaką dał jej nie widząc nic poza sprawia, że nieistotna była jego muskulatura, zawartość portfela czy ewentualny kluczyk do auta. A przede wszystkich nieistotny był ich wiek. Miłość nie wybiera, zawsze ma 17 lat.

A teraz trzydziestolatku wstań i popatrz tak na nią.
Kwiaciarnie jeszcze otwarte.


C.





czwartek, 2 lipca 2015

Stan czynnościowy ośrodkowego układu nerwowego.

Wiesz jak to jest jak regularnie śni Ci się ten sam mało przyjemny sen?
Pogrzeby, śluby, katastrofy. Cała moc atrakcji łącznie ze zsyłką na Sybir jako snem wiodącym regularnie przed egzaminami.
I się nie wysypiasz.
A jeśli codziennie śni Ci się to samo?
Właśnie.
Od tygodnia, może dwóch wciąż mam ten sam sen.
Muszę w pośpiechu zakładać bardzo brzydką suknię ślubną w kokardy. Nie mam butów, mokre włosy i wiem, że będę uciekać. Ktoś sznuruje mi gorset na plecach i otwierają się drzwi przez które wpada dużo światła. I widzę tylko dłonie, a znam je doskonale. Na prawej jest mały pieprzyk między środkowym a serdecznym palcem. I cisza. Taka, że piszczy w uszach. Wszyscy dookoła znikają.
I budzik.
Potrzeba rozumienia snów ma pewnie miliony lat. Niespełnione marzenia, ostatnia rzecz o której myślało się przed snem, kiepski film z zeszłego tygodnia.
Potęga umysłu daje mi nadzieję, że kiedyś odkryję świetny pierwiastek i dostanę Nobla (skoro literackiego dać mi nie chcą...wciąż). Swoja drogą "dostać Nobla" brzmi równie atrakcyjnie co "dostać szkorbut".
To co podpowiadają sny to to czego chcemy czy to o czym nie można mówić?
W snach ludzie zdradzają, podróżują, tęsknią. Wszystkie pragnienia zebrane w małym kąciku głowy, żeby móc wyjść w nocy w całej okazałości.
Nie wiem czy bardziej się tym zachwycam czy bardziej mnie to przeraża.
I dłonie.

C.

piątek, 19 czerwca 2015

Epizod depresji ciężki, bez objawów psychotycznych.

Moment kiedy jest za późno na ratowanie relacji międzyludzkich (w każdym wymiarze) to ten, gdy zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś na innym poziomie emocjonalnym ale w ogóle w innej grze.
Właściwie odczuwasz porażkę, a co gorsza podobnie jak sukces ona wbrew pozorom również ma ojców.
Zaczynasz od słuchania smutnych piosenek bo: pokłóciłaś się z facetem, nie masz faceta, masz za dużo mężczyzn, matka osiemnasty raz w tym miesiącu pyta czy masz zamiar wyjść za mąż albo Twoja przyjaciółka jest chudsza od Ciebie. Znajdź sobie swój powód, ja swój odnalazłam z nieukrywanym brakiem przyjemności. Frustrujesz się od środka, pakujesz złe emocje jak farsz do wyhodowanego za pomocą antybiotyków i soi kurczaka.
Wydawanie pieniędzy na spodnie w rozmiarze 36 chociaż z Twoją brazylijską dupą nie schodzisz poniżej 38, znów smutna piosenka w której Arctic Monkeys zadają pytania bez odpowiedzi.
Niezdrowe jedzenie chociaż biegasz i udajesz fit - pierdolca, ale mimo wszystko najczęściej kręcisz się wokół rury od odkurzacza bo od miesiąca jakiś syf z drzew wpada przez okna.
Zastosowanie wszystkich poprawiaczy humoru, które można śmiało i bez zabezpieczeń potłuc o kant własnej dupy nie zdało egzaminu.
Sen. Trochę więcej snu. Trochę tłumaczenia, że w środę też można wypić dwie butelki wina.

I analiza. Wszystkiego. Dręczące myśli, rozkładanie wszystkiego na czynniki pierwsze, a potem jeszcze drobniej, aż zakrztusisz się piachem przemielonych sytuacji i trochę winem, które ląduje w nosie.

A gdyby tak nie.
To bardzo ładne zdanie.
A gdyby tak nie musieć.
Wyjść wyglądając brzydko, wypić wino z kimś komu nie przeszkadza, że mówisz brzydko i rozumie, że dowcip o pączku jest naprawdę, kurwa, zabawny do granic możliwości.
Daj spokój, Magda! Ile Ty masz lat?

Tyle ile chcę. Od 8 lat wciąż 20.
U mnie bez zmian.

Życzę wam depresji w piątek bo i tak cały weekend będzie padało.

C.


wtorek, 2 czerwca 2015

Taka moda, Panie.

Każdy chce być inny w związku z czym wszyscy wyglądają tak samo.
Ten sam rodzaj trampek, torby, spodnie, takie same okulary...masa jak na ciasto drożdżowe.
Modnie jest być kimś.
Modnie jest pić lemoniadę ze słoika, nie nosić skarpet, mieć brodę do pasa, tatuaż cytujący Paulo Coelho. "Chwytaj dzień", "Sky is the limit", "Mleko i 10 jajek".

Modnie jest mieć inną orientację, chociaż właściwie nie wiadomo która jest inna, modnie jest być Żydem, modnie jest pochodzić z rozbitej rodziny i brać udział w programach stacji TVN z czego każdy kolejny jest gorszy od tego poprzedniego.

To nie narzekanie. To czysta obserwacja bez angażowania emocji.

Lato. Ciepły poranek, wtorkowy ale mimo wszystko przyjemny. Wsiadam do metra a tam: dziewczęta w spodniach zapiętych pod pachami, faceci w tych spodniach które ich dziewczyny nosiły w zeszłym sezonie, smutne zblazowane twarze i szarość. O Jezus Magda!

Może to ja jestem odrealniona. Spódnica w kwiatki i myśl, że chciałabym kupić 15 kilo truskawek żeby cały dzień robić dżem na zimę stawia mnie na przegranej pozycji wśród tłumu. W modzie są  "obrażone ryje". Za co? No właściwie nie wiadomo. Trochę tak należy (silna niezależna kobieta), a trochę tak napisali w Cosmo ("bądź silna i niezależna!").

Gdyby chociaż raz ktoś się uśmiechnął.
Cztery stacje. I nic.
Moda na foch w związku z wysoką temperaturą, spodniami wbijającymi się w dupę i "jeszcze muszę jeździć komunikacją miejską z tą gawiedzią". Nie musisz, znajdź pracę i kup sobie samochód, zgodnie z radami prezydenta ustępującego z urzędu.

A idź Pan z taką modą.

15 kilo to ile to łubianek?

C.


wtorek, 5 maja 2015

Wiosna przed trzydziestką. Przypadek Magdaleny B.

Podobno na wiosnę łatwiej o przypadkowy romans, seks albo nie daj Boże miłość. Albo daj.

Gdybym postanowiła z niechęcią spojrzeć wstecz na swoje życie, dajmy na to 10 lat - wiosna byłaby jednym wielkim, obrzydliwym, absurdalnie nieprzyjemnym hormonem. Jak zwykle amerykańscy naukowcy mają na to radę, ale jest to zbyt nudne i merytoryczne w związku z czym w ogóle tu nie pasuje. Dziś także (!) ławki w parkach obklejone są (być może bardziej dosłownie niż mi się wydaje) nastolatkami którymi miotają porywy serca i innych narządów.

A ja w tym czasie myślę czy lepiej pomidorowa czy krupnik. I tak sobie niosę tę włoszczyznę po 8 godzinach pracy, żeby żyć za wasze podatki i myślę, że mi dobrze. Nie miota mną. Pierwszy raz w życiu paskudny szatan który wierci dziurę w trzewiach wziął wolne.

Być może mam jakieś schorzenie o magicznej łacińskiej nazwie napisanej kursywą, ale bardziej obstawiam "spokój wewnętrzny". Jestem pierdolonym kwiatem lotosu, nawet własna rodzicielka by mnie o to nie posądziła.

Żeby nie popaść w kompletną paranoję nie rezygnuję z nadużywania napoju alkoholowego uzyskiwanego w wyniku fermentacji alkoholowej moszczu winogronowego a i tytoń wciąż smakuje mi tak samo. Ba! Bardziej mi smakuje, ponieważ jak nastolatkowie wrócą do domu odrabiać zadania z biologii my idziemy na ławę do parku (często pod osłoną nocy), otwieramy wino i rozmawiamy. Do rana można, albo aż zmarznie dupa . I to jest komfort bycia dorosłym.

We dwoje lepiej, hormony robiące budyń z szarych komórek już za nami. Teraz jest fajnie.

Fajnie jest?

Pomidorowa jednak.

C.

piątek, 20 lutego 2015

Magda, pocałuj Pana.

Mężczyźni nie zasypują nas komplementami bo nie umiemy za nie dziękować.
- Nowa sukienka? Bardzo ładna.
- Nie to stara szmata. Z pomocy dla powodzian. I śmierdzi kulkami na mole. Ostatni raz miałam ją na sobie na pogrzebie wujka z Bytomia. A ten wujek to kiedyś był górnikiem, ale (...).

A wystarczy: "Dziękuję" - w męskim świecie.
Bardzo trudna sztuka. Być może dlatego, że zawsze wydają nam się mało szczere i szukamy w nich drugiego dna - w porywach do czwartego (czegoś chce, coś złego zrobił, coś złego zrobi i czegoś będzie chciał).

Istnieje kilka kategorii komplementów. Te których chcemy, te które trzeba znieść i te które są okropne i śmierdzą slipami i klubem Explosion.

Jeśli komplement pochodzi od samca z którym jesteśmy emocjonalnie związane - jest uroczy (nie zapomnij podziękować bo będzie smutny, albo zapamięta że nie dziękujesz i nic więcej nie powie). A nie musi tego robić, ponieważ już nas przytargał do swojej jaskini! (czekam na atak Magdaleny Środy i Kazimiery Szczuki które po tych słowach obrzucą moje okno jajkami bez glutenu z eko farmy i wyzwą od szowinistycznych świń na zawsze skazując mnie na banicję związaną z zakazem jedzenia wafli ryżowych, noszenia lnianych sandałów i obcinania włosów na Sinead O'Connor).

Te, które trzeba znieść pojawiają się w tak zwanym międzyczasie. Bo akurat Pan w metrze doceni, że ładnie wyglądamy, na przystanku po bacznej lustracji doceniony zostanie nasz gust (zazwyczaj związany ze zbyt krótką sukienką). Zazwyczaj komplementy te są pomijane. Tu dziękowanie nie jest konieczne, bo za co? Przecież wiem, że jestem ładna i mam krótką sukienkę.


I kategoria ulubiona. Komplementy prosto z klubu w Trawnikach Wielkich. Masz fajną dupę (zamiennie z innymi częściami ciała), stałe teksty o aniołach z nieba, chodzeniu po głowie i bolących w związku z tym nogach, fajnym ryju, spoko szynach. Polecam serdecznie brak reakcji. Ewentualnie podwójny brak reakcji, dla pewności.

Przyjmowanie komplementów jest - wbrew temu co sądzą mężczyźni - bardzo trudne. Lubię być podziwiana w ciszy, bez zbędnych, długich na kartkę A4, zdań o tym jak bardzo jestem urocza, mądra, błyskotliwa.
Gdybym nie wiedziała, że jestem to przestałabym czekać na literacką Nagrodę Nobla. A czekam, chociaż mam podejrzenia, że trzeba coś napisać i jakoś im to wysłać czy coś.

Dziękowanie to nie obowiązek, nie ma tu zasady: "Magda, pocałuj Pana".


Na koniec grafomańskiego wywodu głosu udzielam C.Bukowskiemu bo przypomniał mi się dziś o 5:45 w wannie:
"- Każdego skreślasz od razu. Nie wszyscy mogą być tacy jak ty.
  -Wiem, ale to ich problem. "