A gdyby świat był na tyle tolerancyjny,że zdrobnienia wszelkich słów u nikogo nie wywoływały by histerii, spazmów, myśli samobójczych i innych autodestrukcyjnych zachowań? Wyobraź to sobie...
Oto przykładowa rozmowa w sklepie, dajmy na to z bielizną:
-Dzień dobry. Szukam staniczka.
-Dzień dobry. Zapraszam do przymierzalki. Staniczek ma być bielutki,czarniutki,kolorowiutki?puszapek, mięciutki?fiszbinki czy bez?
-Czarniutki z koroneczką.
-Świetniusio! Mamy śliczniutkie modeliki!O, może ten.
-Piękniutki. Poproszę.
-Majteczki do tego? Figusie?stringusie? boksereczki?
-Nie dziękuję, tylko staniczek.
-129 złotóweczek,zero grosików. Gotóweczka czy karta?
-Karteczka.
-Bardzo proszę...o i paragonik, ma pani tygodzieniek na wymiankę.
-Dziekuję bardzusio. Do widzonka.
W restauracji brzmi to jeszcze gorzej: karteczka daneczek,pan kelnereczek, serweteczka, napiweczek... to nie są słowa. To dzieło szatana.
A teraz można wyjść i śmiało zwymiotować sobie na buty cukrem w kostkach.Przepraszam, kosteczkach.
Jeśli jesteś ekspedientką- nie rób tego.
Klientem- wyjdź i nie zostawiaj tam pieniążków.
Amen.
Uwielbiam staniczki, bluzeczki, chlebuś i kajzereczki!
OdpowiedzUsuń